Gdyby to była heroina, to byśmy zamykali rodziców
Dopamina, alkohol i dzieci z YouTube’a. Dlaczego boimy się marihuany bardziej niż samotności?
To miał być tekst o alkoholu. Że z legalnymi dragami to u nas jest jak w kiepskiej komedii o PRL-u: pij, ale nie pal. Legalna wóda leje się strumieniami przez TikToka, przez reklamy, przez wesele twojej ciotki Haliny. A za jointa możesz w Polsce ciągle oberwać pałą. Taki klimat.
Ale tekst nam się rozrasta, jak temat na imprezie po trzecim kielonie.
Bo z boku wjeżdża nowy boss: dopamina. Ta z koki i ta z TikToka. Ta, która rozlewa się dzieciakom w głowie w tempie 240 fps, scroll za scrollem, level za levelem.
Narkotyk w kieliszku i dopamina na ekranie.
Wyobraź sobie, że lądujesz w obcym mieście, o czwartej rano, z kacem i telefonem w ręce. Migają ci powiadomienia, TikTok już krzyczy, że masz zaległe lajki, a ty nawet nie pamiętasz, jak się tu znalazłeś. W barze naprzeciwko koleś sączy piątego browara. Legalnie. Obok nastolatek od czterech godzin scrolluje patostreamy. Też legalnie. A w telewizji jakiś polityk opowiada, że marihuana to zagrożenie dla młodzieży.
To nie Matrix, to Polska A.D. 2025.
Alkohol? Święty Graal kapitalizmu. Sprzedajemy go jako kulturę, jako folklor. Dorzucamy do wesela, do Wigilii, do pogrzebu. Jest wszędzie. Zabija cicho, metodycznie, z uśmiechem sponsora na festynie. Marihuana? Demonizowana, choć nauka mówi jasno: mniej uzależniająca, mniej agresywna, mniej toksyczna. Ale władza nie czyta badań. Władza słucha akcyzy.
A dzieci? Dzieci toną w dopaminie. Scroll za scrollem, story za story. YouTube, TikTok, Insta — neurobiologiczny rollercoaster w kieszeni. 240 FPS rozwałki emocjonalnej. Gdyby to była heroina, to byśmy zamykali rodziców. Ale że to telefon, to dajemy w prezencie na komunię.
Pora się obudzić. Wciągnąć powietrze nosem, rozejrzeć się i zapytać: kto tu kogo robi w chuja?
Alkohol. Legalny, dostępny na wyciągnięcie ręki, często utożsamiany z kulturą i świętowaniem. Jednocześnie to substancja, która rocznie odpowiada za miliony zgonów i niezliczone tragedie rodzinne. Porównajmy to z marihuaną – w wielu krajach wciąż nielegalną, choć badania naukowe konsekwentnie wskazują na jej znacznie mniejszą szkodliwość. Czyż to nie jest groteska? Hipokryzja ta sięga jednak znacznie głębiej, a na horyzoncie pojawia się nowe, przerażające zagrożenie – uzależnienie od dopaminy generowanej przez smartfony, szczególnie u dzieci. Podczas gdy potępiamy kokainę i LSD jako "wielkie zło", ładujemy naszym pociechom średnio ponad cztery godziny dziennie internetowej dopaminy, ignorując niszczycielski wpływ na ich psychikę. Czyż nie nadszedł czas, by na nowo zdefiniować, co naprawdę jest szkodliwe i dlaczego tak bardzo oszukujemy samych siebie?
Ucieczka od rzeczywistości: wersja 1.0 i 2.0
Kiedyś człowiek brał LSD z szamanem albo jadł grzybki w Peru, bo chciał zajrzeć w głąb siebie. Potem pojawił się alkohol, środek na ucieczkę od rzeczywistości, podany w butelce po cenie z akcyzą. Dziś mamy wersję 2.0: scrollowanie dopaminowych jackpotów z TikToka, z YouTube’a, z patostreamów.
Marihuana? W porównaniu z tym to relikt spokojnego buntu. Spokojnego kontaktu z naturą i z samym sobą. Legalizacja? Gdzie tam. Jeszcze ktoś by zaczął myśleć, zamiast konsumować.
Od pradawnych rytuałów do współczesnych zakazów: Kiedy zgubiliśmy drogę?
Wróćmy do początków. Zanim Zachód wymyślił prohibicje i całe to religijno-biznesowe domino, ludzie siedzieli przy ogniskach, zlizując halucynogeny z korzeni albo pijąc ayahuascę pod okiem szamana. To nie było jebane „ćpanie” — to była ceremonia, wspólnota, eksploracja duszy. Tam nie było miejsca na samotne tripy do zajechania układu nerwowego — był śpiew, taniec i opowieść. Był sens.
A potem przyszła cywilizacja białego człowieka. W garniturze, z katechizmem i kodeksem karnym. I postanowiła, że niektóre stany świadomości są nielegalne. Nie dlatego, że szkodliwe.
Dlatego, że były nie do skontrolowania. Bo nie da się opodatkować wizji Boga, nie da się sprzedać tripu w pudełku z logo. Więc zakazali.
Zrobili to z butą handlarza, który wie, że jego wódka będzie się lała bez względu na to, ilu ludzi od niej umrze. Bo wódka nie budzi pytań. Wódka nie kwestionuje autorytetu. Wódka tylko przytępia. A marihuana? Może kogoś skłoni do myślenia. Może ktoś przestanie zasuwać jak chomik w kołowrotku. Więc nie, marihuana nie może być legalna. THC to herezja — zagrożenie dla systemu.
A że alkohol niszczy? Że prowadzi do marskości, przemocy, rozpadów rodzin? Nieważne. Ważne, że płaci. Że lobby działa. Że naród upity to naród cichy. To się opłaca.
A ty dalej myślisz, że chodzi o zdrowie?
Historia zakazów: kiedy straciliśmy kontrolę nad świadomością
Pytanie brzmi: kto i kiedy uznał, że pewne stany świadomości są niedozwolone?
Zakaz myślenia o śmierci (zakaz metafizyki), zakaz psychodelików, zakaz THC... ale jednocześnie legalna benzodiazepina, hektolitry wódy, benzynka do nosa i dopamina z ekranu?
Wszystko, co sprzyja samotnej ucieczce, niezakłóconej refleksją i zorganizowaną wspólnotą, jest mile widziane. Wszystko, co mogłoby wytworzyć poczucie połączenia i oporu, jest niebezpieczne.
Alko vs THC: co mówi nauka, co mówi skarbówka
Alkohol niszczy ciało, umysł, relacje. Uzależnia szybciej niż marihuana, powoduje agresję, przemoc domową, zgony na drogach. THC? Głównie relaksuje.
Ale alko to podatki, lobby, tradycja. Marihuana to potencjalne pytania o wolność, granice państwa i nowe modele społeczne. No i hajsiwo dla czarnorynkowych bossów.
Dopaminowy kataklizm: dzieci w internecie
I tu dochodzimy do niezamierzonego clue. Tekst naprawdę miało być o tym, że gandzia jest fajniejsza niż alko i na chillu można je zamienić… Ale poziom zjebania dyskusji o psychice jest duuuużo większy.
Polska AD 2025, Komisja do Spraw Dzieci i Młodzieży, Komisja Cyfryzacji, Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii.
Prezentacja raportu z monitoringu obecności dzieci i młodzieży w internecie
– przedstawiają: członek Państwowej Komisji do spraw przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich poniżej lat 15, Prezeska Fundacji „Instytut Cyfrowego Obywatelstwa”, Prezes Polskich Badań Internetu, Prezes Gemius.
Rozpatrzenie informacji na temat bezpieczeństwa dzieci i młodzieży w internecie
– referują: Minister Cyfryzacji, Minister Edukacji, Minister Sprawiedliwości, Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Komisja polityków, komisja Mety i Google. Komisja o rzekomym bezpieczeństwie dzieciaków. O zdrowiu psychicznym. Komisja o ludziach, którzy nie są jeszcze w przestrzeni do uzależnienia i odwyku. O tych, których chronić musimy za wszelką cenę. Komisja, która powinna być o tym jaką masakrę w głowach dzieci - i dalej: w naszym społeczeństwie - odpierdalają big techy. No i padło kilka zdań, które powinny trafić na wszystkie paski informacyjne:
"Meta nie ma polityki ochrony dzieci, bo uznaje, że dzieci <13 nie korzystają z ich usług" — powiedziała przedstawicielka firmy.
Co? W Polsce dzieci siedzą średnio ponad 4 godziny dziennie przed ekranem smartfona. Treści? Przemocowe, seksualne, patostreamerskie. A politycy? Poklepują bigtech po pleckach. Dziękują im za "współpracę".
"To nie jest łatwa sytuacja dla przedstawicieli platform technologicznych..." — Wiceminister Cyfryzacji RP.
To śmiech przez łzy. Zamiast chronić dzieciaki, robimy PR Google i Mety.
Zresztą co ja tu będę się rozpisywał…
Pytania?
Dlaczego najbardziej szkodliwy narkotyk — alkohol — jest legalny?
Dlaczego dopamina z telefonu jest w porządku, mimo że rozwala dzieciom mózgi?
Dlaczego boimy się wspólnotowego doświadczenia psychodelicznego bardziej niż samotności w ekranie?
Prawdziwe pytanie brzmi: kto ma prawo decydować, jakim stanom świadomości dajemy przestrzeń, a jakim nie?
W tym świecie dzieci mają dopaminę z TikToka, dorośli zapijają depresję i scrollują newsy jak slot machine. Legalizacja marihuany? To temat zastępczy wobec prawdziwej wojny: o kontrolę nad umysłem.
My jesteśmy gdzieś pośrodku. Na kacu, przed ekranem, z dzieckiem obok, które patrzy, jak uciekamy od rzeczywistości, której nikt nie chce widzieć na trzeźwo.
I tak, wiem. Wiem, że ten tekst miał być o legalizacji marihuany. O jednym z wielu absurdów legislacyjnych, o porównaniu dwóch substancji i ich wpływie na społeczeństwo. A skończył się jak rozbity film — jazda po bandzie od rośliny do scrolla, od THC do TikToka.
To nie jest przypadek. To nie przypadek, że w głowie mi się to wszystko połączyło. Bo ten łańcuch skojarzeń to nie defekt — to symptom. Symptom tego, że gdzieś głęboko wiem — czuję — że ktoś mi mówi, co mogę, a czego nie. Ktoś wycina mi z życia to, co było częścią natury, wspólnoty, duchowości. I zostawia zamiast tego wódkę i feed z YouTube'a. I to wszystko, co na pierwszy rzut oka wygląda jak głupia teoria spiskowa, kończy się jednym skojarzeniem: że jebane koncerny alkoholowe i big techy mają wszystko w dupie. Że korumpują świat. Że niszczą psychikę naszych dzieci. I naszą. I robią to z uśmiechem, który mówiąc nam „to dla waszego dobra”, powoli odcina nas od czucia, od myślenia, od bycia sobą. Na kacu, przed ekranem, z dzieckiem obok, które patrzy, jak uciekamy od rzeczywistości, której nikt nie chce widzieć na trzeźwo.
Ponad połowa dzieci w wieku 7-12 lat aktywnie korzysta z przynajmniej jednego serwisu społecznościowego lub komunikatora dozwolonego od 13. roku życia. W zestawieniu TOP 10 najczęściej odwiedzanych domen przez osoby w wieku 7-14 lat znajduje się serwis pornograficzny – w grudniu odwiedziło go co trzecie dziecko w tym wieku.